Pozycjonowanie Kuby

czyli bajkfiting by Wertykal.

Byłam i nie byłam przekonana do tego bikefittingu (dla niewtajemniczonych – dopasowania ustawień roweru dokładnie do człowieka za pomocą specjalnej technologii np. Retül). Z jednej strony wszyscy mówią, że warto. Że „po” już nic nie jest takie samo, że opłaca się wydać kilka stówek, bo przecież rower w triathlonie najważniejszy, a i podczas treningów spędza się na nim najwięcej czasu. Poza tym te moje kończyny i szyja takie długie, czasem miałam wrażenie, że chyba faktycznie nie do końca pasujemy do siebie z Kubą, zwłaszcza, że po dłuższym kręceniu oprócz sławnego już tyłka oraz bolących podeszw, czułam też kark i plecy. Z drugiej strony jednak, czy leszcz potrzebuje bikefittingu? To tak jakbym sobie aerokask ubrała, albo karbonowy dysk zamiast tylnego kółka zamontowała. Może wystarczy zmiana siodła, poza tym twardym trzeba być nie miękkim i „zaprzyjaźnij się bólem, już nigdy nie będziesz sam”. A oni wszyscy zachwalają ten bajkfiting ponieważ sobie ten wydatek racjonalizują, a tak naprawdę odczuwają wielki dysonans pozakupowy, więc szkoda kasy, lepiej uskładaj sobie Bo na dziewięćsetdziesiątkę :)

Ale że na dwa rowery była zniżka oraz wolny termin się znalazł co raczej jest rzadkością na początku sezonu, zapisaliśmy się wspólnie z kolegą na bikefitting do podkrakowskiego salonu Wertykal. Wchodzę z rowerem mym Kubą do tego sklepu i szczęka mi opada na widok rzeczy wiszących pod sufitem i na ścianach. Nawet nie powtórzę nazw i numerków tych maszyn, bo na pewno coś przekręcę, ale cervelo petrójka była. Aż się nawet Kuba zawstydził, mówię mu głupi nie przejmuj się, my przynajmniej mamy duszę i bogate wnętrze :)
Aby nie przedłużać, o co z tym fittingiem chodzi. Najpierw trzeba się przebrać za kolarza tudzież triathlonistę, aby było wygodnie na trenażerze. Potem bajkfiter sprawdza stopień gibkości i rozciągnięcia delikwenta-człowieka (Nie no! Bo, pani mnie zawstydza). Wyszło, że jestem mega rozciągnięta i potrafię robić takie sztuczki, że hoho (co za połamańcy tam bywają, pytam). Okazało się też, że do tej pory siedziałam na Kubie bardziej jak na miejskim składaku niż na szosie, że trzeba mnie przesunąć trochę do tyłu, posadzić wyżej i pochylić niżej (lub na odwrót albo jeszcze inaczej, mogę coś pokręcić). Specjalne czujniki przyklejone do stóp, kolan, bioder i rąk mierzyły kąty nachylenia podczas gdy ja kręciłam na trenażerze generując raport.
Czy ja czułam różnicę w tych ustawieniach. No nie bardzo czułam, a już na pewno nie potrafiłam powiedzieć czy po przesunięciu siodła o 3 milimetry do przodu kręci mi się lepiej czy gorzej. A ponoć inni potrafią i bardziej współpracują, oj Bo.
A wszystko wyglądało o tak: odkręcanie, przesuwanie, zniżanie i podwyższanie, jazda kontrolna i raport. I jak pani Bo, czy jest lepiej, raport pokazuje, że tak, ale możemy jeszcze coś poprawić. I znowu odkręcanie, przesuwanie, zniżanie i podwyższanie, pedałowanie oraz raport. I jak jest? A ja znowu nie wiem, zaufać muszę cyferkom, skoro one mówią, że lepiej, to zapewne tak jest. Choć jedną rzecz wiedziałam! Wygodniej siedzi mi się na siodle szerszym niż węższym. I może to trzepactwo kręcić w siodle 155 mm, ale jak się ma taką d. to i siodło musi być w odpowiednim rozmiarze ;) Kropka. I niech ktoś tylko spróbuje zażartować.

I na takim odkręcaniu, przesuwaniu, zniżaniu, podwyższaniu, pedałowaniu i raportowaniu zeszło nam ponad 3 godziny. Ostatecznie Kuba dostał nową (dłuższą) sztycę i nowy mostek (na szczęście wszystko pod kolor), ja siedzę tak wysoko jakbym była wzrostu Jurka Janowicza, a przecież nie jestem, tylko mam ponoć kurde za długie uda (!) więc dlatego. No i bardziej pochylono mnie do przodu. Na pendrivie (opisanym „Mam świetną pozycję”) dostałam też filmiki (prawa, lewa strona), zdjęcia i raport z cyferkami, które totalnie nic mi nie mówią.
Czy jest lepiej pani Bo? No ja wciąż nie wiem. Mieszane miałam uczucia po wyjściu z salonu i po powrocie do domu. Zwłaszcza, że jak na złość zaczęło padać i sprawdzić te nowe ustawienia mogłam dopiero po kilku dniach.
Ale po tych dniach coś faktycznie się zmieniło. Pierwsza jazda, bach, razem z Sonsiadem machnęliśmy po okolicznych górkach 95 km, a mi nic (oprócz bolących podeszw na sam koniec). W niedzielę 128 km (sztodwadżeszczaoszem!), na przewyższeniu ponad 2 km, a mi nadal nic. Nic! A 128 km! Tyłek nie boli, kark też nie, kręcę jakoś lżej, tak wiem, że czasem na kole (dziękuję), ale jednak przyjemniej. No po prostu inaczej mi się siedzi i chyba rację mają cyferki mówiąc, że tak jest lepiej i wygodniej, pani Bo.
I tak sobie myślę, że do szerokiego wachlarza moich zalet oraz długiej listy atrybutów zajebistości, mogę spokojnie dopisać teraz kolejną (którątojuż) cechę: „Mam świetną pozycję”. Ot. co. 
About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.