Wielki finał Roth – tydzień wcześniej

Nie wiem czy kontuzjowanie się to najmądrzejszy sposób na presję, stres i przedstartowy strach. Ale na pewno – w moim przypadku – najskuteczniejsze! Smutek i użalanie się nad sobą, że prawdziwego biegania na zawodach nie będzie, zamieniłam na ekscytację i szczerą radość, że startuję w Roth i zostanę ironwomanem. No bo jak tu się kurna nie cieszyć? Serio, nie mogę się już doczekać.

Nie ma więc głupich kalkulacji, wyliczeń, ambitnych oczekiwań i obaw, że się nie uda. Nie ma, a przynajmniej na razie, przedstartowej sraczki. Celem jest po prostu przekroczenie mety z uśmiechem na twarzy, z pełnym brzuchem i w zdrowiu :)

Czerwiec był chyba najfajniejszym ze wszystkich dotychczasowych miesięcy przygotowawczych. Jarałam się dosłownie każdym dniem. W czerwcu poczułam, że przygotowuję się do ajrona, a fakt, że mocno ograniczone bieganie zwiększyło obciążenia rowerowe i pływackie, absolutnie mi nie przeszkadzał. A nawet wręcz przeciwnie! Czy wspominałam już, że dla mnie triathlon mógłby kończyć się w T2? To bieganie jest serio mocno przereklamowane.

Raz źle raz dobrze

Niestabilność mojego pływania jest jedyną stabilnością, której mogę być pewna w tej dyscyplinie. Już nie dociekam przyczyn czemu tak i nie dołuję, gdy znowu nie wychodzi. Po prostu tak jest, koniec kropka i dalej robię swoje. Raz więc jest dobrze, raz totalnie źle, potem nie wiadomo skąd i czemu przyjdzie pływackie flow, potem równie niespodziewanie odejdzie – ehh życie. W czerwcu dużo pływałam open water i bardzo wiele mi te treningi dały – dla głowy przede wszystkim, ale dla cielesnego obycia się z dystansem również. Nie jest to może wymarzona sceneria, gdy w zielonym bajorku o długości 400 m, przy zapachach grillowanej kiełbaski i okrzykach biesiadników, uważając by nie zaplątać się w rybackie wędki, trzeba dymać 4 kafle wte i wewte, ale właśnie takie treningi przesuwają człowieka poziom wyżej, otwierają coraz to nowe klapki w głowie oraz sprawiają, że wreszcie zaczyna wierzyć w siebie. I każdy następny taki trening uczy czegoś nowego.

Swim: 15h 22′ i 41,3 km

Triathlonowy Pieseł Pawłowa

Jeszcze dwa miesiące temu czułam ogromny niedosyt roweru. Ale teraz to chyba zmienię zdanie. W czerwcu było tak jak lubię. Dużo, długo i mocno. Oraz kalorycznie. Ludzie! Ile ja teraz jem na rowerze i jakie uczty w siodle wyprawiam! Żelik, batonik, bułeczka, izo, żelik z wodą, kolka i takie tam. Na początku szło bardzo opornie, ale z każdym treningiem udawało się jeść coraz więcej, aż wreszcie, bez problemu przyswajam owe 70-80 g węgli na godzinę. Powiem więcej, ja wsiadam na rower i od razu robię się głodna, tak mi się poprzestawiało. Przechodzę obok roweru i burczy mi w brzuchu normalnie! Tak, niewątpliwie te 5-godzinne jazdy znoszone bez większych kryzysów oraz jedzenie na rowerze, to moje dwa największe osiągnięcia czerwca.

A treningi były różne: długie rozjazdy po płaskim, hopkach i górkach, podjazdy w milionach konfiguracji, minutówki (toż to czyste zło!). Wszystko było. Z Czesławem stanowimy teraz jedno, a potwierdzeniem tego, niech będzie fakt, że będąc na leżaku potrafię już ha! prawą ręką po lewy bidon za tyłek sięgać! Taki wygibas. Ach, żeby ta nasza symbioza i współpraca zagrały tak w Roth! Byłoby cudownie.

Rower: 39h 14′ i 1093 km (tysiaczek!)

 

Przechytrzyć maraton

Proszę Państwa! I tak właśnie miesiąc przed ajronem zaczęłam coś „biegać”. Lepiej późno niż wcale, nie? Luźno, wolno i marszobiegiem wyszarpałam w czerwcu 90 km. I tak również – ustaliliśmy z Kubą – gallowayem zamierzam przechytrzyć ten maraton w Roth. W końcu jestem sprytny lisek. OMG! Od początku marszobieg??!!! Trochę taki obciach, wiem. Będzie ciężko dla głowy, by nie ulec pokusie i nie „pognać” z innymi, zwłaszcza, że ostatnio biega mi się całkiem fajnie. Szykuje się prawdziwy test mojego zaufania do trenera – posłucham się czy jednak zrobię po swojemu? (można obstawiać). Losie, daj mi tę mądrość, bym postąpiła jak należy!

Run: 8h 54′ i 90,5 km

Ostatnio kilka osób, które właśnie złapało kontuzje pytało mnie jak to robię. Że się nie załamuję, że mam siłę, by walczyć i jeszcze się przy tym wydurniam. A czy jest inne wyjście się pytam? Nie ma co płakać i użalać się nad sobą. Bo to naprawdę nie jest koniec świata! Trzeba szukać rozwiązań i mądrych ludzi, którzy pomogą, robić to, na co zdrowie pozwala oraz marzyć i snuć plany na przyszłość. Taki mam patent. Nic nie uskrzydla tak, jak kombinowanie coby tu jeszcze porobić fajnego za miesiąc, rok czy dwa lata. Mryg :)

Razem: 63h 31′ + 4h ćwiczeń

To już ostatni comiesięczny raport. Tak, mi również będzie tego brakowało. Sporo się wydarzyło przez te 9 miesięcy. Kilka rzeczy popsułam, wiele się nie udało, ale chyba summa summarum to wyszło na plus, nie? W niedzielę stanę na starcie Challenge Roth i wyruszę w caaaałodniową podróż. Wycieczkę nie tylko po Bawarii, ale też w głąb siebie, do swych myśli, sił, buty, pokory i słabości. Hmm, ciekawe co tam nowego odkryję… Cieszę się na te zawody jak nigdy i mam nadzieję, że ten entuzjazm nie opuści mnie aż do mety.

I jeszcze last but not least – dziękuję wszystkim, którzy głosując na mnie w konkursie Enea zafundowali mi bilet na tę wyprawę. Dziękuję również tym, którzy już teraz zaczepiają mnie na zawodach lub piszą ciepłe wiadomości i komentarze, że powodzenia i trzymają kciuki! To szalenie miłe i strasznie motywujące. Dzięki! Obiecuję nie zawieść i zostać najbardziej uszczęśliwionym ironwomanem na mecie!

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.