Jak sprytnie przetrwać zimę na basenie

Czyli tekst z cyklu ulubionych, poradnikowych, szalenie mądrych i unikalnych zaleceń eksperckich blogera. Których nigdy tu, hehe, miało nie być. Ale kiedy, po raz setny i tysięczny realizuję każdy punkt z wymienionej poniżej listy i zachwycam się genialnością swych odkryć, stwierdzam, że po prostu muszę się tym z Wami podzielić. Bo wielka szkoda, by tak się marnowało.

base1
A najlepiej to wyjechać na basen w ciepłe kraje :) Fot. Aga Ch.

W większości dotyczy to pań, aczkolwiek panowie też znajdą coś dla siebie. I oczywiście nie jest to kompletna lista „must do”, aby jakoś przepływać zimę, tylko takie moje małe wielkie odkrycia, które ułatwiają. A generalnie jeśli macie swoje, równie fantastyczne autorskie patenty basenowe, to dawać je tutaj szybko poproszę. Wszyscy skorzystamy.

Wstań rano

Tak naprawdę poranne wstawanie na basen zaczyna się już wieczorem dnia poprzedniego. Czyli trening na karteczkę przepisany, torba ze wszystkimi pływackimi gadżetami spakowana, cywilne ciuchy uprasowane, powieszone i czekające na wieszaku. Picie przygotowane, śniadanie do pracy również. Pozostaje tylko wstać, ubrać, napić się, umyć zęby i wyjść z domu – dla mnie 15 minut wystarcza.

Aha, i nigdy nie włączam drzemki oraz nie ustawiam kilku godzin (minut) alarmu. Oraz rano, gdy już zadzwoni ten cholerny budzik, gdy czuję, że moc przyciągania łóżka jest najsilniejsza z możliwych, a kordła cieplutka jak nigdy dotąd, to nie zakopuję się głębiej i nie rozkoszuję sytuacją oraz w żadnym wypadku nie podejmuję negocjacji z samą sobą („popływam wieczorem”, „przecież pływanie w triathlonie nie jest ważne”, „i tak nie odpali saabik” itd). Prawdopodobieństwo fiasku takich negocjacji wzrasta wraz z czasem ich trwania. A więc nie podejmujemy dyskusji! Jesteśmy niczym psy Pawłowa. Dzwoni budzik, wyłączamy go i wstajemy na trening!

W sytuacji jednak, gdy z jakiśtam przyczyn, powyższe sposoby nie działają, można sięgnąć po dwa koła ratunkowe. Pierwsze stosuję rzadko, w zasadzie nigdy, ale ponoć działa. Otóż dajesz sobie biedny człowieku, istoto słabo, omylno, wystawiono na różne próby i przeciwności losu, dajesz więc sobie prawo do jednego niewstania na basen w miesiącu (dmumiesiącu lub trzy najlepiej). Nikt nie jest robotem, zwłaszcza kobieta, można więc. Ale pamiętaj, tylko raz w miesiącu. Drugi sposób, genialny w swej prostocie i jeszcze bardziej skuteczny w działaniu. Otóż nie myjesz głowy dzień przed basenem. I wtedy rano, gdy jakoś jednak zaczniesz ze sobą negocjować, to szybko dochodzisz do prostego wniosku, że bez sensu nie iść na trening, bo i tak musisz wcześniej wstać, by umyć włosy, wysuszyć, ułożyć i zrobić się na bóstwo. Nie kalkuluje się. Jakkolwiek to zabrzmi, ale „spanie na brudaska” jest jednym z najskuteczniejszych sposobów w walce z porannym leniem we wstawaniu na basen.

Wystrój się

To nie ważne, że podczas pływania wystaje ci z wody tylko głowa. Że i tak nie lubisz paradować w samym stroju, bo grube parówki, falujący tłuszcz i cellulit, a najchętniej to w ogóle pływałabyś w worku jakimś pokutnym lub przynajmniej w piance. Nie trzeba być kobietą (a może i trzeba?), by zrozumieć, że zawsze lepiej mieć fajny, nowy ciuch niż jakiś stary i brzydki.

Więc na nowy sezon kupujemy nowy, twarzowy strój kąpielowy, to naprawdę świetny motywator treningowy! Dodam, że kupujemy stroje firm pływackich, najlepiej takie przeznaczone na basen (tkaniny są dodatkowo odporne na chlor). Naprawdę szkoda pieniędzy i nerwów na skądinąd piękne i lansiarskie, ale wątpliwe w swej jakości kostiumy marek sportowo-lifestylowych, które czasem i po miesiącu treningów (tru story) potrafią rozejść się w rękach, rozciągnąć oraz zrobić z ciebie miss prześwitującego i zjeżdżającego stroju kąpielowego.

Aaa, no i oczywiście, aby wszyscy wiedzieli z kim mają do czynienia, że z triathlonistą i sportowcem, a nie jakąś kolejną ofiarą noworocznych postanowień, pływamy w czepku z zawodów.

Rozczesz kudły

Oj, ileż to ja razy bliska byłam decyzji ogolenia się na łyso, bo szlag mnie trafiał z codziennym ogarnianiem i rozczesywaniem włosów po pływaniu. A rozwiązanie, oprócz rzecz jasna stosowania odpowiednich kosmetyków, jest takie proste i wpadłam na niego przypadkiem. Otóż myjąc włosy pod prysznicem nie dajesz głowy do tyłu, jak na reklamach, że piana spływa po plecach, a ty delikatnie masujesz sobie skronie i rozkosznie zamykasz oczy, ach jak cudownie. Nie. Chcąc w miarę łatwo rozczesać włosy po wszystkim, dajesz głowę do dołu i myjesz kudły właśnie w takiej pochylonej pozycji. Nie znam fizycznego wytłumaczenia tego zjawiska, ale uwierzcie mi, włosy myte w ten sposób nie plączą się i rozczesują się dwa razy szybciej! Sprawdźcie same!

Z blogerskiego obowiązku dodam też, że skoro włosy rozczesane, to trzeba je również wysuszyć, zwłaszcza w zimie. Też miałam do tego olewczy stosunek… Ale kiedy posłuchałam kilku naprawdę wiarygodnych historii opisujących paraliż twarzy będący efektem przewiania właśnie po wyjściu z mokrą głową z basenu, to przestałam. I suszę.

Załóż kaptur

Nie ma bowiem czegoś takiego w świecie triathlonu jak kurtka czy płaszcz bez kaptura.

Nie zapomnij szamponu

Jeśli pływasz przynajmniej 3 razy w tygodniu, zdubluj swoje kosmetyki. W sensie, że w domu, w łazience masz jeden zestaw, i dokładnie taki sam drugi w torbie pływackiej. Nie ma nic bardziej wkurzającego niż brak szamponu na basenie, albo nerwowe szukanie dezodorantu w domu, bo nie wiadomo czy na półce czy w torbie. Dwa zestawy tych samych kosmetyków to naprawdę wielka wygoda i oszczędność czasu. Oraz dodatkowa zaleta: starczają na dwa razy dłużej :)

Chlorine is not your perfume

Jeśli jest taka możliwość, pływaj tam, gdzie woda oprócz chlorowania (chlor jest i będzie na basenie zawsze) jest również ozonowana lub dezynfekowana promieniami UV. Zawsze to mniejsze prawdopodobieństwo alergii, podrażnień skóry czy oczu oraz brak tego specyficznego basenowego zapachu. Kiedy jednak zdani jesteśmy na pływanie w chlorze i drażni nas, gdy jeszcze dobrych kilka godzin po porannym treningu, rozciąga się za nami w pracy strużka chlorowego zapachu, to stosujemy odpowiednie kosmetyki. Niestety nie mam sprawdzonych kosmetyków „niwelujących zapach chloru” (do nabycia w sklepach pływackich) (ktoś potrafi się wypowiedzieć, działają?) i poza tym mój basen w dość oszczędny sposób dozuje mi chlorowy zapach, ale u mnie po treningu świetnie sprawdza się balsam (masło) do ciała z trawą cytrynową lub ekstraktem z cytryny. Uwielbiam ten zapach i na pewno po jego użyciu „chlorine is not my perfume”. Polecam to rozwiązanie, Bo.

Pomaluj paznokcie

„Próbowałam już wszystkiego” mogłabym zacytować jakąś panią z reklamy, by opisać moją dotychczasową walkę o ładne paznokcie podczas treningów triathlonowych. Co ostatecznie i tak zazwyczaj kończyło się brakiem czegokolwiek na końcówkach palców… Rozdwajanie, łamanie, plamki, odpryśnięty lakier i pisiąt nieprzynoszących efektów odżywek. No ręce opadają i lądują w kieszeniach. „Nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić”. Bo na świecie nie ma lakieru do paznokci, który psiajegomać nie odpryśnie po godzinnym treningu pływackim. Nie ma i już. „Na szczęście odkryłam manicure hybrydowy”. I serio, pstryk. Dzięki hybrydzie, problem z paznokciami przestał istnieć. Trwale, profesjonalnie, a jedynym dylematem pozostaje wybór nowego koloru. Który i tak okazuje się różowy. A prawie dwugodzinna wizyta u stylistki to czas, w którym wreszcie nie mówisz i nie myślisz o triathlonie! Babskie ploteczki, opowieści, newsy ze świata gwiazd i regionu – ile ciekawego dzieje się w świecie równoległym! Nawet dlatego, by się dowiedzieć, warto zrobić hybrydę.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.