I wtedy pojawia się ON. New Energy ON

Siedzicie? To usiądźcie, bo takich newsów nie zwykłam tu serwować zbyt często i o tragedię naprawdę nie trudno. Otóż mam swojego trenera. Serio. Trenera triathlonu! Jestę zawodnikię! Rozpoczęłam właśnie przygotowania do nowego sezonu i pełnego dystansu w Roth pod profesjonalnym okiem prawdziwego trenera! Tj. u Kuby Bieleckiego („biedny Kuba” powiedział Kris) („kto tu będzie biedny” – odpowiedziałam ja), współtwórcy nowej drużyny triathlonowych wymiataczy NeON Team.

Koniec błądzenia, kombinowania, polegania na intuicji i dziesięciokrotnego zmieniania zdania przed ostatecznym podjęciem decyzji. Tak czy nie? Bieganie czy rower? Startować a może odpuścić? Treningowo czy w trupa. Poza tym. Każdy szanujący się triathlonista ma dziś fanpejdża i trenera, helloł.

Do tej pory wystarczałam sobie sama. Ba, nawet szczyciłam się faktem, że wszystko udaje mi się osiągać własnym nakładem sił i pracy. No może z wyjątkiem pływania, tutaj kawał roboty wykonał Bartek z GB Sport i chwała mu oraz wielkie podziękowania za to! Choć z drugiej strony, przekłamaniem byłoby też, gdybym napisała, że sama układałam sobie PLANY treningowe. Bo planów, akuku, planów nigdy i po prostu nie było! Świeciło słońce – jechałam na rower, padał deszcz siadałam na trenażer, biegałam lub zakopywałam się pod kocem. Rano zazwyczaj był basen, weekend to czas na dłuższy rozjazd lub bieganie. Zimą wszystko w tlenie, na wiosnę ciut szybciej, choć to ostatnie nieszczególnie jakoś wychodziło. Nigdy dwa mocne treningi pod rząd. I – z racji jaknogi – nigdy, albo naprawdę rzadko, bieganie dzień po dniu. Żadnych treningów w nocy, bo noc jest od spania, a nie trenowania. Oraz tydzień luzowania przed zawodami. Takie były podstawowe założenia triathlonowej szkoły Bo. Przyznacie, genialne.

Ale kiedy podjęłam (prawie rok temu) decyzję o rozprawieniu się z dystansem IM, wiedziałam też, że nie będę, i przede wszystkim nie chcę zabierać się do tego sama. Że to już nie przelewki, że muszę mieć siły i zdrowie, aby to mądrze rozegrać. I że ta moja dotychczasowa, wprawdzie konsekwentna i ambitna, ale tez miejscami bardzo spontaniczna i prowizoryczna, praca nie wystarczy. I że chyba doszłam już do ściany, że coraz trudniej będzie mi wyciskać z siebie coś więcej. Że to ten czas, że musi wkroczyć ON (muzyka!) – Trener. New Energy On.

6868824-cowboys

Pfff. Powiedzą. Ale to przecież nic specjalnego mieć trenera. Wszyscy mają. No ale dla mnie to jest jednak wielka rzecz! Nie tylko sam fakt, że ktoś wreszcie ogarnie to jako całość, zaplanuje, dobrze rozłoży obciążenia i nada sens każdemu przebytemu kilometru. Czy zmotywuje, zwłaszcza, że mnie hehe motywować nie trzeba. Oraz będzie czuwać, podpowiadać, przestrzegać przed błędami i sprawdzać.

Nie. Najbardziej fascynuje mnie w tym wszystkim… dokręcanie śruby i dokładanie do pieca. Serio! I dlatego też chciałam trenować z Kubą. Jak daleko można? Jak dużo potrafię wytrzymać? Czy to, co myślę, że jest wychodzeniem poza strefę komfortu faktycznie nim jest? Mam pewne przypuszczenia w tej kwestii… Czy może mogę zrobić to, co myślę teraz, że wcale nie mogę? A jednak mogę? Kumacie. Tak jak człowiek nigdy sam sobie (mimo wielkich starań) nie rozmasuje dobrze i boleśnie pasma, jak zrobi to fizjo. Czy w przypadku pracy z trenerem jest tak samo? Noo, tego jestem najbardziej ciekawa :)

A biorąc pod uwagę fakt, że Kuba, jakby to powiedzieć, do łagodnych trenerów ponoć nie należy (choć sam niby zaprzecza i mówi, że „czy ja wiem?”) (kłamczuszek), to moja ciekawość już wkrótce z pewnością zostanie zaspokojona.

Chyba się nie mogę doczekać.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.