Gdy przeciętność staje się wartością

Ile razy czytałeś, słyszałeś, mówiłeś, że życie bez pasji to nie życie? Że dopiero pasja nadaje mu kształt, określa sens, a ciebie czyni szczęśliwszym. Pasja wyzwala emocje, daje poczucie spełnienia, jest pokarmem duszy. Napędza do działania, otwiera umysł, dodaje chęci życia. Bla bla bla. Dzięki pasji poznajesz podobnych sobie ludzi – oczywiście fantastycznych i cudownych, przecież ta zbieżność nie może być przypadkowa! Dopiero pasja sprawia, że tak naprawdę żyjesz.

Przyznaj się też, że czujesz się lepszy od tych, którzy pasji nie mają. Większy, taki bardziej wartościowy jakiś, fajniejszy. Jakie oni mają nudne życie myślisz, przyziemne takie, bez celu i tego fantastycznego smaku doskonalenia się oraz ostatecznego zwycięstwa. Żadnych barier nie przekraczają, do niczego nie dążą, bytują tylko tak i to nawet bez świadomości jak cudownie może być po drugiej stronie. Nic nie rozumieją! Głupi i nieszczęśliwi są ci ludzie bez pasji. Tacy ubodzy emocjonalnie, biedni.

gor
Fot. Nick Karvounis

Tak rozglądam się naokoło, obserwuję znajomych, widzę co dzieje się na fejsie i innych instagramach oraz patrzę na siebie (tak, tak) i coraz bardziej stwierdzam, że to jest jakieś totalne, niekontrolowane, szaleńcze niemalże obłąkanie. Obłąkanie pasją! Na dodatek taką pasją, która musi być widoczna. W internecie, na ubraniu, w mieszkaniu, samochodzie czy w pracy. I sama nie jestem żadnym antywzorem owej prawidłowości. Dzisiaj nie ma pasji bez publiczności i owacji. Bez lajków, szerów, subów, pełnych uwielbienia komentarzy czy już mniej widocznych, ale sprawiających równie wielką satysfakcję sprawcy, zawistnych spojrzeń innych. Kurde, już nawet pomaganie robi się na pokaz, patrzcie jakim dobry i szlachetny, podziwiajcie. Po czym poznać triathlonistę? Po niczym, sam ci to powie. No i na basenie zobaczysz go w czepku z zawodów. Jak rozpoznać biegacza? Zapewne po publikowanych codziennie trasach na endo i fejsbuku oraz fanpejdżu z selfikami. Albo po obklejonej stosownymi nalepkami klapie od samochodu. Lub po tematycznym tatuażu czy koszulce z maratonu. A trening został dziś odbyty? Tak, ale tylko wtedy, gdy został opublikowany.

Pogubiliśmy się w tym trochę mam wrażenie. Zagonili. Pamiętam jak kiedyś, gdy zbierałam znaczki (w podstawówce) (dawno i nieprawda), samą frajdą, taką najczystszą w swojej postaci frajdą, było po prostu oglądanie klaserów. Wieczorem, długimi godzinami, jeden po drugim, a potem znowu od początku. Oraz poprawianie tych znaczków pincetą, przestawianie i układanie na nowo. Albo ćwiczenie rzutów osobistych na przyszkolnym boisku w rękawiczkach bo zimno. Takie to czyste i szczere wszystko było. Bez oczekiwania na pochwały i gratulacje. Bez potrzeby szukania potwierdzenia swojej wartości w oczach innych. Bez nadziei, że ktoś powie jaka jestem zajebista i super te rękawiczki, bardzo ci w nich Bo do twarzy.

Wyróżnij się albo zgiń. Bądź kolorowy, głośny, szybki i pachnący! Miej pasję, bo bez niej jesteś niczym lub co najwyżej tłem. Mdłym, nudnym i przesiąkniętym przeciętnością tłem. I pamiętaj, przede wszystkim głoś swoją pasję innym. I nie zapomnij wykrzyczeć jak bardzo czyni cię ona szczęśliwym i lepszym od reszty. O RLY?

Pasja jest super, cieszę się, że ją mam i nie żałuję, że wybrałam takie właśnie życie. Piękne życie. Ale znam też zołzę dobrze, wiem, że pasjunia potrafi mieć i ciemne oblicze. Gdy po cichu i niezauważalnie przeistacza się w obsesję, a człowieka zmienia w samotnego, odsiadującego wyrok własnej ambicji więźnia… Więc ostrożnie.

Fajnie, że wszyscy dookoła mają różne hobby i zamiłowania. I dzielą się tym z otoczeniem, powodzenia wam! Jednak teraz, kiedy dosłownie tonę w zalewie informacji o pasjach innych oraz dobrociach, którymi obdarzają, gdy nie nadążam oglądać, czytać, wysłuchiwać, lajkować i gratulować, gdy zastanawiam się nad własną małością w obliczu wielkich dokonań innych. I gdy przez doskonałość owych pasjonatów sama wykopuję dawno zapomniane strachy i kompleksy, to tym bardziej śmielej zerkam w kierunku przeciętności. I stwierdzam, że czasami zazdroszczę. I że to przeciętność powoli staje się dziś wartością. Oraz cisza wokół siebie. Naprawdę sztuką jest dziś żyć „normalnie”. Bez biegania maratonów, zakładania startupów, robienia wymyślnych tatuaży na nadgarstku czy noszenia śmiesznych butów wystylizowanych oczywiście na schodzone. Sztuką jest być przeciętnym, w tym całym dążącym do bycia cool i happy świecie. I nie musieć szukać poklasku i uznania w oczach innych oraz wyczekiwać oznak uwielbienia czy liczyć na te nieszczęsne lajki.

To pisałam ja. Blogerka (cho na fanpejdż), biegaczka (no musisz zobaczyć moje endo), triathlonistka (to o czym chciałbyś dziś posłuchać), Super Bo, która każde zdjęcie przed wrzuceniem dalej obrabia wszystkimi możliwymi filtrami chcąc oszukać przeciętność… Tylko kurwa po co?

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.