Ultra nie tylko dla orłów czyli „Przewodnik po bieganiu ultra”

450 finisherów Biegu Siedmiu Dolin, blisko 400 osób na mecie 70 km i 150 km Łemkowyny, 250 bohaterów na Biegu Granią Tatr i ponad 600 par kończących Rzeźnika – chyba nikt nie ma wątpliwości, że obecnie biegi ultra są – jakby to powiedzieć, aby nikogo nie urazić – coraz bardziej popularne ;) Równie powszechne zresztą jak dyskusje, czy łatwiej złamać trójkę w maratonie czy przebiec (pokonać) sto kilometrów mieszcząc się w limicie czasowym. No mądrale, co łatwiej?

„Przewodnik po bieganiu ultra” – recenzja

Jest w biegach ultra COŚ, co przyciąga… Również mnie. Magia dystansu, samotność, z którą trzeba się mierzyć przez wiele godzin, skłonność do autodestrukcji… Atmosfera biegów, zazwyczaj piękne tereny i góry, społeczność ultrasów czy bliskość z naturą. To wielka i długa podróż przed siebie – ale również (a może i przede wszystkim?) wgłąb siebie. Powiedziała ta, która ukończyła hehe aż trzy ultradystanse… To rzecz dla ludzi o mocnym charakterze, poukładanej głowie i twardej psychice. Czy można się tego nauczyć z książki?

No właśnie. Tego z pewnością nie. Ale inne przydatne rzeczy wyczytać w „Przewodniku po bieganiu ultra” można. Jest to bowiem kompendium wiedzy o tym jak logistycznie, technicznie i treningowo wziąć się za temat ultra. Jaki wybrać dystans na początek, gdzie i jak trenować, w co się ubierać, jak jeść, co pić, jak radzić sobie z urazami i chorobami na trasie oraz czy wypada rzygać (wypada) („puść pawia i w drogę!”) oraz gdzie upatrzeć sobie swój krzaczek. Ponadto znaleźć też można dokładną instrukcję postępowania w dniu startu oraz plany treningowe pod zawody na 50 km, 80-100 km oraz 160 km. Czasem wprawdzie treść „Przewodnika” dotyczy głównie biegów i realiów amerykańskich (np. startowanie z osobistym zającem i supportem, niebezpieczeństwo spotkania grzechotnika na trasie), ale większość zaleceń Hala Koernera może mieć charakter uniwersalny. Wszystkie rady i zalecenia autor okrasza ciekawymi historyjkami z życia ultrasa (mogłoby być tego więcej!), co nadaje im bardziej namacalnego i ludzkiego kształtu.

IMG_6544a

Być może dlatego, że znam sporo ultramaratończyków i niejedną historię od nich usłyszałam oraz kilka książek, opowieści i blogów o ultra też w życiu przeczytałam. Albo dlatego, że sama (również treningowo) biegam w górach i bieganie w terenie nie jest dla mnie czymś nowym i specjalnym. Ponadto zdążyłam już przeżyć zarówno ultrasukcesy (tu), jak i ultrabomby (o tu) (pamiętacie?) Albo zblazowaną już biegową blogerką jestem. Tak więc być może wszystkie te czynniki spowodowały, że książka ta nie jest dla mnie jakoś specjalnie odkrywcza. Nie było efektu „wielkiego wow”, a jedynie zadowolenie z uporządkowania pewnych spraw oraz ich zgrabnego i takiego wdzięcznego opisania. No dobra, może poza wyjątkiem rady, aby w sytuacji zagrożenia ze strony dzikiego zwierza udawać martwą albo ryczeć głośno i robić dziwne gesty. Tego nie wiedziałam :)

W kilku miejscach odniosłam nawet wrażenie, że Koerner pisze o sprawach zbyt podstawowych i oczywistych. A pisze przecież dla kogoś, kto już jakieś doświadczenie w bieganiu ma i raczej nie zamierza startować w japonkach lub do zawodów górskich przygotowywać się na asfalcie. Ale może właśnie – z racji rosnącej popularności biegów ultra i faktu, że przyciągają one sportowców z różnym doświadczeniem biegowym – to trzeba tak ja-sno i wy-raź-nie tłu-ma-czyć? W sumie lepiej coś zalecić na wyrost niż nie powiedzieć o tym wcale…

Moim zdaniem również sporo zaleceń, o których pisze Koerner, to bardzo indywidualna i osobista sprawa. W ultra nie ma prawd objawionych i generalnie wszystko opiera się na indywidualnych preferencjach, wyborach i odczuciach. Oraz zdobytym doświadczeniu. Ktoś woli z nerką, inny zaś z plecakiem biegać. Dla jednego podbiegi lepiej pokonywać żwawym marszem z dłońmi na kolanach, drugi postawi na drobne, ale wciąż biegowe, kroczki pod górę. Ten woli wciągać żele, tamten kabanosy lub papki dla niemowląt. I tak dalej. W zasadzie każdy ultras na bazie swego doświadczenia mógłby taki przewodnik napisać i każdy z tych poradników byłby inny i zapewne byłby poprawny. Tak sądzę. Więc przede wszystkim każde proponowane rozwiązanie trzeba wcześniej sprawdzić na sobie i zobaczyć czy również „u mnie działa”. Bo wcale nie ma pewności czy będzie – to już taka rada ode mnie ;)

Jeśli marzysz więc o swoim pierwszym biegu ultra, a czytając relacje ultramatończyków w głowie kołacze ci się tylko jedno: „ja też tak chcę i kiedyś też tak będę!” Albo masz doświadczenie, ale widzisz, że wiele spraw na trasie nie zgrało i szukasz nowych rozwiązań. Lub może stoisz przed wielkim ultrawyzwaniem, które cię przeraża ze względu na warunki, trasę czy dystans. To naprawdę warto sięgnąć po Przewodnik Koernera. Lektura ta z pewnością rozjaśni wiele spraw organizacyjnych, logistycznych i technicznych oraz pomoże wyeliminować błędy na trasie. Ale też – to chyba oczywiste – książka ta nie nauczy cię biegania ultra. Tak jak nie zrobi tego żaden wykład, opowieść znajomego czy relacja w internecie. Bo ultra poznaje się tylko i wyłącznie na sobie. A prawdziwa lekcja dzieje się na trasie… 

Mam do rozdania jeden egzemplarz „Przewodnika po bieganiu ultra”. Chciałabym, aby książka trafiła do osoby, która właśnie marzy o swoim pierwszym starcie w ultra. W komentarzu tutaj albo na Facebooku wystarczy więc napisać dlaczego ultradebiut? Na odpowiedzi czekam do 17 listopada. Dziękuję. Proszę.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.