Ach, co to będzie za lipiec!

To będzie naprawdę szalony lipiec. Wiem, że czasu mało, bo zaledwie tylko dwa miesiące, a w zasadzie półtora. Wiem, że przede mną mnóstwo pracy, wysiłku, poświęconego czasu, zwycięskich bitew z leniem oraz przegranych z wiatrem. I że jeść będę musiała porządnie też mam tego świadomość, aczkolwiek czasem mi się nie chce, oraz że spać dużo i wypoczywać. Ale klamka zapadła. Choć bliska już byłam rezygnacji i spuszczenia na swą naganną postawę kurtyny milczenia. A jednak. Tak. Chcę zrobić Ironmana w tym roku. Tak! I dam z siebie wszystko, by ten cel zrealizować. Wykopuję więc z czeluści internetów Operację BOrówka, która w międzyczasie stała się Projektem i postanawiam zrobić najbardziej hardcorową (po Karko, a może i przed) rzecz w moim dotychczasowym, krótkim bo krótkim, życiu. 3,8 km swim! + 180 km bike! + 42 km run! = Aaaa! Projekcie BOrówko! Przybywaj!

I chyba właśnie dlatego, że tak mało czasu. I że nie mam profesjonalnej opieki trenerskiej, tylko cały czas, wciąż wszystko sama i błądzę. Że brak carbonu, pełnego koła czy aerodynamicznego kasku. Że nadal jestem bardziej triathlonowym leszczem z trzema blatami, zmieniającym dętkę w 27 minut, który wciąż nie ma jeszcze lemondki (ale już szuka!), niż jakimś tam wyjadaczem. I talentu też jakoś specjalnie bozia nie dała. Tak więc chyba właśnie dlatego, że wszystko jest raczej na przekór niż in plus (oprócz rzecz jasna mojej wybujałej i chorej ambicji), tak bardzo kręci mnie ta cała sprawa :)

Aha. I tylko nie wiem po co mi to. Serio nie mam pojęcia, bo przecież nie po koszulkę finishera, w której z wrodzoną sobie nonszalancją paradować będę przecież w każdym następnym biurze zawodów, nie po nowe lajki na fejsbuku czy też śmieszne Wasze ochy w komentarzach. I przecież nie po mityczny symbol IM, bo Borówno tego nie ma, a ponad 2 tys. zł, które trzeba wpłacić za samo wpisowe na imprezę sygnowaną znaczkiem IM, wolę przeznaczyć na podróże, ciuchy lub trampki. A dziarać go na łydce tudzież innej kostce też w najbliższym czasie nie zamierzam. Tak więc nie wiem po co. Nie pytajcie, choć jeśli ktoś ma jakąś sensowną propozycję „why?” z przyjemnością wysłucham. I się nie zgodzę :)

Jaki jest więc plan oraz harmonogram działań. Oczywiście jowej, jowej, jowej, jowej. I – bo wciąż go przecież mało – rower. Wydłużamy dystanse, dodajemy interwały i wciąż kręcimy po górkach. Zapowiada się twardy tyłek… :) Ale i tak będzie to łatwiejsze, bo jeśli nie złapię towarzystwa, któremu zgrabnie na kole usiądę (dziękuję!), to mam też inny sposób na zabicie nudy podczas 5 godzin w siodle. Na „A” jest ten spósób, a? Audiobooki! Odkrycie ostatniego tygodnia, tylko czemu to tak późno pytam. Rewelacja, wszystkie zaległości książkowe nadrobię. Niestety w dwóch uchach trzeba, bo w jednym nie słychać za bardzo, zwłaszcza gdy wiatr lub zjazd jakiś, czasem się też człowiek rozkojarzy i wyłączy bo zamieszania świadkiem lub trasa trudna, ale potem i tak szybko wrócić można oraz na nowo zalogować się do trzymającej w napięciu sensacji. Tylko pamiętajcie dzieci, które chciałyby „tak jak Bo”, z pokorą trzeba do tego podejść, cały czas macie być czujne i kontrolować co dzieje się dookoła, bo jednak bezpieczeństwo na drodze najważniejsze, rajt?

Teraz zaraz, już za moment jadę na tygodniowy obóz tri do Zako. I choć nie wiem, czy orgowie (tym razem sprawdzam Kuźnię Triathlonu) są na to przygotowani, ale zamierzam wycisnąć z tego wyjazdu ile się tylko da, a nawet ciut więcej. Potem też będą góry. A dokładniej Sudety i Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, gdzie wcześniej zamierzam pokręcić coś na bajku, a potem machnąć maraton (mój pierwszy górski maraton, aaa!!!). A przez następny miesiąc w dalszym ciągu mocno cisnę (taki jest plan), by na dwa tygodnie przed godz. 7.00 dnia 31 sierpnia 2014 r. rozpocząć najprzyjemniejsze jednostki treningowe czyli „przygotowywanie świeżości”. Genialny plan! Nieprawdaż? Dodać do tego systematyczne rozciąganie, pąpki (powrót córy marnotrawnej) oraz deskę i wyjdzie plan idealny. I-de-a-lny!

Aczkolwiek jeśli jest na sali jakaś mądra triathlonowa głowa, z uwagą wysłucham rad i wskazówek jak to wszystko ogarnąć w praktyce, bo przyznam, że mój wąski w tej materii umysł wciąż ma ciut małe z tym problemy. Maile, komentarze, telefony i mesendżery są Wasze, niech płoną! Dziękuję.A czy wszyscy widzieli już filmową relację z Triathlonu Karkonoskiego zmontowaną przez Wybieganego? Klikać, wzdychać (do Krasusa), oglądać, zazdrościć!

„Bo! Nie opieraj się o ekran!” Ups…

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.