„Bez ograniczeń”. Jak Chrissie

W poniedziałek 5 km pływania oraz 3 godziny interwałowego treningu kolarskiego. We wtorek 75 minut biegania z elementami szybkościowymi, następnie 4,5 km w wodzie, a wieczorem przed treningiem siłowo-wytrzymałościowym jeszcze 45 minut truchtu. Środa zaczyna się od 4,5 km pływania, potem jest zakładka 3 godziny kręcenia z podjazdami i interwałami oraz 17 km biegiem z odcinkami szybszymi od tempa startowego. Czwartek dla odmiany zaczyna się i kończy 2 godzinnym treningiem kolarskim, oczywiście jest też pływanie: 4,5 km. Piątek to bieg interwałowy, pływanie oraz trening siłowo-wytrzymałościowy, sobota: 5 km pływania, z czego 3 km w tempie startowym lub szybszym oraz 5 godzin w siodle i nie jest to raczej spokojne długie wyjeżdzenie. Tydzień kończy się niedzielnym wybieganiem (do 32 km) oraz treningiem siłowo-wytrzymałościowym.

Tydzień z życia kobiety. Tydzień z życia wielokrotnej mistrzyni i rekordzistki świata na dystansie Ironman, Chrissie Wellington, ponoć najtwardszej kobiety na świecie, która swoją drogę do sportowe szczyty opisała w książce „Bez ograniczeń”.

Mogę napisać, że to historia niezwykła, a miejscami nawet nieprawdopodobna i zapewne doczeka się kiedyś ekranizacji zwłaszcza, że jest wątek miłosny. Mogę potwierdzić, że to kolejny przykład na to, jak wiele zdziałać może ludzka psychika, determinacja oraz naprawdę ciężka i pełna wyrzeczeń praca. I oczywiście dodać, że warto mieć marzenia i dążyć do ich realizacji. Ale napiszę raczej, że opowieść Chrissie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że do sportów wytrzymałościowych raczej nie lgną i pewnie nie do końca nadają się całkiem normalni ludzie…

Obsesyjnie perfekcyjna, ambitna i pracowita. Egoistka, choć z zapędami na zbawienie cierpiącego świata. Z typowymi dla kobiet problemami, że za gruba, że uszy nie takie jak powinny, dla której być może dopiero wyczynowy sport okazał się być najlepszym lekarstwem na wszelkie durne kompleksy. Intensywnie poszukująca akceptacji w otoczeniu i upatrująca potwierdzenia swojej wartości w liczbie odniesionych sukcesów. Z jednego uzależnienia popadająca w następne, zawsze od ściany do ściany, nigdy pośrodku oraz na pół gwizdka. Nienormalna? Zależy kto pyta. Oraz kto odpowiada. Bez tych cech z pewnością nie zostałaby Chrissie mistrzynią świata oraz nie byłaby tak bezspornie najlepsza. I przy tym zawsze rozbrajająco uśmiechnięta na mecie.

Oto Chrissie na podwórku i w szkole, potem studentka ze swoimi młodzieńczymi dziwactwami oraz kobieta na początku świetnie zapowiadającej się kariery zawodowej na rzecz zrównoważonego rozwoju na świecie. Jesteśmy z nią podczas tułaczych (i fascynujących skądinąd) podróży, poznajemy ciekawych ludzi, których spotyka na drodze oraz ich historie. Ale dopiero moment, gdy Chrissie startuje w swych pierwszych zawodach triathlonowych, gdy całkiem zielona wstępuje do profesjonalnej drużyny Bretta Suttona oraz poddaje się iście wojskowemu reżimowi treningowemu, elektryzuje i jest tak naprawdę początkiem bardzo wciągającej lektury.

Z jednej strony widzimy więc monotonię morderczego treningu, konflikty w zespole, samotność, bezdyskusyjne poddawanie się czasem dość dziwnym decyzjom trenerskim oraz balansowanie na granicy ludzkich możliwości i trudną walkę z kontuzjami. Z drugiej, obserwujemy spektakularne sukcesy (mimo, iż wiesz kto wygra i tak czytasz to z wypiekami na twarzy) oraz niezwykłe relacje z zawodów, w których zapewne w życiu nie wystartujemy. A opis zwycięskiej walki, jaką dziewczyna stoczyła na trasie Ironman Kona w 2011 r. jest tylko potwierdzeniem jej niewiarygodnie twardej psychiki, determinacji oraz prawdziwego mistrzostwa.

Książka inspirująca, ale też skłaniająca do refleksji nad skalą tej szaleńczej pogoni za doskonałością oraz kolejnymi i kolejnymi zwycięstwami. Czy to jest jeszcze normalne? Zależy kto pyta. No i kto odpowiada ;)

Idę jednak o zakład, że chyba każdy, kto zasmakował sportu i radości, jaką niesie następny krok do przodu, już dawno doszedł do wniosku, którym Chrissie kończy swą opowieść. Ku mojemu zaskoczeniu, po drodze niejednokrotnie przekonywałam się, że widziane z oddali granice i przeszkody znikają, jeśli spróbuje się je pokonać. Okazują się urojonymi barierami, zrodzonymi z naszych wewnętrznych przekonań.

Każdy sportowiec dokonał chyba tego odkrycia. Bez względu na to jak wygląda jego treningowy tydzień.

===
Między innymi tę książkę będzie można wygrać w jednym z konkursów organizowanych w ramach Wielkiego Wyścigu. Klikamy więc wszyscy ładnie, dołączamy do wydarzenia oraz kibicujemy Wiadomokomu

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.